Siostra Maria od Miłosierdzia

Urodziłam się w roku 1976 w pięknej okolicy niedaleko Wersalu w rodzinie, w której byłam długo oczekiwana przez rodziców. Tata był niewierzący. Natomiast mama prosiła Pana Boga o potomstwo z nadzieją zapewniając, że dzieci będą ochrzczone w Kościele katolickim i nauczone zasad wiary, aby zawsze w życiu wiedziały, że tylko Bóg da im prawdziwe życie i opiekę we wszystkich trudnościach.

Miałam szczęśliwe dzieciństwo, bez trosk z dużą ilością prezentów. Jednym z takich zapamiętanych prezentów był otrzymany po pierwszej komunii świętej komiks opisujący życie św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Ta postać wywarła na mnie tak ogromne wrażenie, że bardzo chciałam naśladować jej życie. Tak jak ona chciałam mieć coś, co będzie należało tylko do Jezusa. Wybrałam jedną szufladę w szafce, do której składałam kwiatki z ogrodu, co było według mnie najpiękniejsze.

We Francji dzieci w wieku 12 lat potwierdzają swoją przynależność do Kościoła podczas tzw. wyznania wiary. Jest to uroczystość, na którą dziewczynki ubierają białe sukienki i weloniki na głowę. Chociaż ten czas dla mnie -jak dla wielu- był naznaczony kryzysem wiary, zniechęceniem spowodowanym trudnymi problemami życiowymi, ponieważ Tata odszedł z domu, jednak zasady nadziei w pomoc i obecność Jezusa wpojone mi przez mamę, pozwoliły mi odnowić ten akt wyznania wiary bez przeszkód.

W wieku 16 lat sporo czasu poświęcałam na uprawianie różnych sportów… ale kiedyś po treningu postanowiłam wejść do kościoła, odnalazłam tam radość i spokój, było to nowym doświadczeniem w moim życiu. Znowu chodziłam do Kościoła i z wielkim pragnieniem przystępowałam do Komunii Świętej. Dzięki temu mogłam przeżyć kolejne trudne momenty mojego życia takie jak depresja i próba samobójstwa mojej siostry oraz choroba i śmierć mamy, która zmarła na raka piersi. Miałam pewność, że nie jestem pozostawiona sama sobie na tym świecie, wierzyłam głęboko w pomoc i obecność Boga.

Któregoś dnia podczas zakupów w sklepie Carrefour zobaczyłam na półce „Dzieje Duszy”, przypomniałam sobie fascynację św. Teresą od Dzieciątka Jezus. Książkę kupiłam i w najbliższej wolnej chwili zaczęłam czytać. Poznając życie świętej, jej przeżycia podczas sakramentu bierzmowania, tak bardzo zapragnęłam doznać obecności Ducha Świętego, że zaraz zadzwoniłam do swojego proboszcza, żeby mnie do tego sakramentu przygotował. Był to bardzo szczęśliwy dzień w życiu, wiedziałam już, że chcę wszystko oddać Bogu i zostać zakonnicą. Ale dopiero w klasie maturalnej wypowiedziałam głośno wobec koleżanek to pragnienie. Kiedy pytały mnie o wybór zawodu, odpowiadałam “Chcę być zakonnicą!”.

Po maturze studiowałam pielęgniarstwo. Wciąż myślałam o jak najszybszym wstąpieniu do zakonu. Ale za radą kierownika duchowego po studiach wynajęłam kawalerkę i pracowałam jako pielęgniarka w Paryżu. Na początku mnie to dużo kosztowało, mimo to ufałam, że to była wola Boża. Nie żałuję tego czasu, który pozwalał mi dojrzewać i jeszcze lepiej rozeznawać swoje powołanie. Bardzo podobała mi się moja praca ,szczególnie kontakty z ludźmi. Ale brakowało mi większego wyciszenia, milczenia i bycia “sam na sam z Bogiem”. Po pracy spędzałam sporo czasu na modlitwie.

Odprawiłam 8 dniowe rekolekcje według ćwiczeń ignacjańskich, podczas których zdecydowałam się na życie konsekrowane w zakonie klauzurowym. Szukałam zakonu i przygotowywałam się do pierwszego kontaktu z jakąś wspólnotą sióstr kontemplacyjnych. Miałam trochę wyrzutów sumienia: “Nie rozmawiałam o tym z kierownikiem duchowym!”. Zadzwoniłam do niego, by tylko go o tym poinformować. Zaskoczona usłyszałam od niego, że powinnam raczej wyjechać na jakiś wakacyjny wypoczynek! W duchu posłuszeństwa zdecydowałam się z koleżanką pojechać nad morze. Przyjaciółka miała zająć się znalezieniem noclegów, nieoczekiwanie wybrała klasztor sióstr Zakonu Najświętszej Maryi Panny w Normandii. Po powrocie do Paryża i podjęciu pracy w szpitalu myśl o zakonie wciąż powracała. Długie rozmyślania przed obrazem Jezusa Miłosiernego i prośba by wskazał właściwe miejsce nie pozostały bez odpowiedzi. Chociaż miałam też swoje priorytety, żeby był to zakon ze starą tradycją, żeby miał charyzmat maryjny i kontemplacyjny. Po modlitwie szukałam czegoś w swoich papierach na biurku, znalazłam folder klasztoru sióstr, które poznałam w Normandii. Powiedziałam sobie: „To jest dokładnie to czego oczekuję!” Skontaktowałam się z siostrami. Odbyłam staż i po kilku miesiącach wstąpiłam do postulatu, gdzie rozpoczęłam formację…

Rok przed wieczystymi ślubami przeżywałam kryzys. Zawsze pragnęłam ofiarować Jezusowi jedynie najpiękniejsze” kwiaty” to znaczy cnoty Maryi. Uświadomiłam sobie, że jednak w „szufladzie” mojego wnętrza są wśród lilii i róż również kłujące osty! To był ważny, przełomowy moment, w którym miałam stanąć w prawdzie przed Bogiem. Odczuwałam swoje słabości i granice. Byłam wystawiona na życiowe niepewności. Przez całe życie chciałam, aby niczego mi nie brakowało, aby we wszystkim przeżywać pełnię: pełnię na modlitwie, pełnię satysfakcji, pełnię zasług. A faktycznie doświadczam niedoskonałości wszystkiego! Poza tym zbytnio spodziewałam się w swojej wspólnocie atmosfery samego ciepła bez żadnych konfliktów. Musiałam zaakceptować prawdę, że moje siostry nie są aniołami, i pewnie nie zawsze będą, a ja też nigdy nie będę aniołem. Życie we wspólnocie, to szkoła miłości, gdzie są problemy, nieporozumienia, tak samo jak w życiu ludzi świeckich. W końcu zrozumiałam: “Odpowiedzieć na powołanie, to pójść za Nim bezinteresownie, bez swoich wymagań i bez zastrzeżeń!”

Świadectwo starszych Sióstr we wspólnocie dużo mi pomagało w przeżywaniu trudności i pozwalało wierzyć, że możliwe jest trwanie w życiu zakonnym. Opiekowałam się siostrą, która miała 104 lata! Kiedy leżała na łóżku i nie mówiła już ani słowa, na jej twarzy zostawał piękny uśmiech – „maryjny”. W jej niebieskich oczach mogłam zobaczyć czystość jej duszy. Była uboga i poddana woli Bożej. Pamiętam o jej ostatnich dniach: Ks. Biskup odwiedził ją. Udzielając jej błogosławieństwa powiedział: „Siostro, masz pozwolenie odejść z tego świata i wejść do domu Ojca!” Tydzień później zmarła, posłuszna Biskupowi, który był wysłannikiem Boga i Kościoła.

W roku 2006 złożyłam śluby wieczyste. Odczuwałam głęboki pokój wewnętrzny. Od tego dnia należałam na sto procent do Chrystusa, oddając Mu całe moje serce, by Mu się podobać. Nie tylko jedną „szufladę” ofiarowałam Bogu, ale całą moją istotę z pięknymi kwiatami i tymi mniej ładnymi. Podczas ceremonii oddałam moje śluby Maryi, prosząc Ją trzykrotnie o łaskę wytrwałości. Tak, pragnęłam być za Jej przykładem mieszkaniem tylko dla Boga. Tata był obecny na ceremonii. Wypowiedział wtedy niesamowite słowa, które jeszcze brzmią w moich uszach: “Naprawdę córka moja ma najpiękniejszego Męża!”

Siostra kontemplacyjna

Scroll to Top