Siostra Maria od Pojednania w Chrystusie

Powołanie jak zwiastowanie.

Odkrycie i przyjęcie pomysłu Pana Boga na moje życie to był dla mnie na początku swego rodzaju wstrząs i konsternacja. Gdy pojawiła się myśl, że będę szczęśliwa, kiedy oddam się Bogu, byłam bardzo zaskoczona. Jak to, ja mam być zakonnicą? Przecież ja jestem przygotowana do bycia wspaniałą żoną i matką. Po to właśnie kończę studia w Instytucie Nauk nad Rodziną.

A to wszystko przez Karola Wojtyłę. Kiedy podczas krótkiego pobytu w klasztorze u Sióstr Anuncjatek przygotowywałam się do końcowych egzaminów, znalazłam w książce pt. „Miłość i odpowiedzialność”, piękne wyjaśnienie dot. powołania w znaczeniu wewnętrznym (w odróżnieniu do powołania w rozumieniu administracyjnym i prawniczym), tj. „W znaczeniu tym słowo „powołanie” wskazuje na to, że istnieje właściwy każdej sobie kierunek jej rozwoju przez zaangażowanie się całym życiem w służbie pewnych wartości. (…) Tam, gdzie się jest powołanym, tam nie tylko trzeba ukochać kogoś, ale i „dać siebie” z miłości. Proces dawania siebie pozostaje w najściślejszym związku z miłością oblubieńczą. Osoba daje wówczas siebie drugiej osobie.” Ta prawda o powołaniu i inne ważne wyjaśnienia w rozdziale „Sprawiedliwość względem Stwórcy” wpadła mi z głowy do serca, a była ona tak świeża i delikatna jak kropla rosy, która nie wysycha. I wtedy właśnie zrozumiałam, że w pełni to ja mogę się oddać tylko Bogu. Przyjęłam to jako zaproszenie do oddania swego życia Jezusowi poprzez konsekrację zakonną. To nie mogła być moja myśl, ona przyszła jakby z zewnątrz. Przyjechałam tutaj do klasztoru w zupełnie innym celu przecież. Była to dla mnie myśl zupełnie nowa, ale i szalona. Dlatego, że całe moje dotychczasowe życie to było jedno pragnienie – rodzina, wierzący mąż i gromadka dzieci. Kropka. Żadnej wątpliwości, żadnej alternatywy nie przyjmowałam, przecież wiedziałam dobrze co jest w moim sercu, jakie są jego pragnienia. Aż tu nagle w ciszy klasztornej taka szalona myśl, która zresztą napełniła mnie jakąś dziwną radością i pokojem. Przez jakiś czas cieszyłam się nią z zadziwieniem. W tym samym dniu chciałam się z nią podzielić z przyjaciółką, ale zupełnie niespodziewanie, w sposób nieoczekiwany między nami wynikło pewne nieporozumienie i nie mogłam jej o tym powiedzieć. Widziałam, że coś tutaj się dzieje nienormalnego. Wytrzymałam w bólu i na modlitwie. I po kilku godzinach sytuacja się naprawiła. To był dla mnie sygnał, że coś wielkiego odkryłam i muszę tego strzec jak skarbu.

Później po pierwszej radości przyszedł jednak lęk, no i co ja teraz mam zrobić?… przecież mam już prawie 37 lat, to przecież niemożliwe abym teraz została zakonnicą, bo wydawało mi się wtedy, że do zakonu idzie się po maturze a już na pewno przed 30-tką. Nigdy się tym nie interesowałam za bardzo, choć znałam kilka sióstr zakonnych. Pomyślałam, że to w moim przypadku raczej jest niemożliwe!. I znowu dziwny spokój przecież dla „Boga nie ma nic niemożliwego.”

Już następnego dnia po wyjeździe z klasztoru, wróciłam z powrotem do Grąblina na rozmowę z Siostrą Przełożoną, która powiedziała mi, że wcale nie jestem za stara na życie zakonne i poleciła spokojne rozeznawanie. Bardzo mi później pomogła w takim duchowym towarzyszeniu.

W kolejnych miesiącach przyjeżdżałam na kilka dni do Sióstr, aby w ciszy porozmawiać o tym z Panem Bogiem. W tym moim doświadczeniu odkrywania i rozeznawania tajemnicy powołania od początku towarzyszyły mi słowa z Ewangelii św. Łukasza o tajemnicy Zwiastowania Najświętszej Maryi Pannie. W ciszy klasztornej jakoś inaczej  Słowo Boże rezonuje, z większą swobodą dociera do serca, rozjaśnia myśli i prowadzi. I tak, podczas weekendowego pobytu w Grąblinie jedna Siostra Anuncjatka zaproponowała mi medytację tego fragmentu i odważyła się powiedzieć, że ja też tak jak Maryja mogę być osłonięta cieniem Ducha Świętego. Na pierwszy rzut oka wydawało mi się to jakieś takie dziwne, wręcz niedorzeczne. Jak to ja mogę podobnie jak Maryja coś takiego przeżyć, w ogóle cokolwiek podobnego jak ona doświadczyć. Przecież Ona jest Niepokalanie Poczętą Królową Nieba i Ziemi! Trochę dłużej nad tym Słowem jednak posiedziałam, aż w końcu postanowiłam inaczej przeczytać tę historię, tak jakby była rzeczywiście skierowana do mnie i o mnie. Zatem słowa m.in. „Nie bój się!” zostały mocno wyryte w moim sercu.

Po tym pobycie u Sióstr wróciłam do siebie, do stolicy, do pracy, do wielkomiejskiego życia, do wspólnoty i do przyjaciół. Niby wszystko na zewnątrz toczyło się po staremu, normalnie. Jednak wewnątrz, w sercu ta propozycja radykalnej zmiany we mnie kiełkowała. Odważyłam się przyjąć Słowo i w Nie uwierzyć. Widzę w tym pewne podobieństwo do tego co działo się z Maryją po Zwiastowaniu. Na zewnątrz po Zwiastowaniu jakby wszystko bez zmian, życie toczy się swoim rytmem. Trzeba pracować, podróżować, spotykać się, żyć. W życiu Maryi nie ma żadnej mowy o zastygnięciu w nieruchomej pozycji nad Torą czy na jakimś klęczniku. Na zewnątrz jeszcze nie widać żadnej zmiany, jednak wnętrze jest już jakby nowe, inne. Kiełkuje Słowo, rozwija się, nadaje nowy sens życiu. Tak też było z moim powołaniem. Musiałam się z nim zmierzyć w samotności, oko w oko z Powołującym, w tajemnicy przed światem. Dopiero stopniowo następował czas dzielenia się tym skarbem, czas konfrontacji, szukania ratunku, wyjścia ewakuacyjnego 😊, czy też zwyczajnie potwierdzenia powagi i doniosłości otrzymanego daru. Oczywiście później przychodzi czas na konkretne decyzje i działanie, ale to jest zawsze owoc zatrzymania w sobie otrzymanego Słowa, przemedytowania Go, przemodlenia. Aż w końcu, jak Maryja wychodzimy z tym darem do wspólnoty Kościoła, żeby w nim trwać w jedności i w modlitwie, jak Ona z Apostołami.

Wszystkie chwile od momentu odkrycia powołania toczyły się rzeczywiście dla mnie jakby pod osłoną, jakby w cieniu Ducha Świętego. Wiem to doskonale, że swoimi siłami nic nie mogłabym sama zrobić, ponieważ był to też czas walki duchowej, bo przecież nie wszystkie stworzenia cieszą się na takie odkrycia. We wszystkim prowadził mnie Duch Boży, czułam się chroniona. Widziałam to w różnych nieoczekiwanych okolicznościach, trudach i w napotkanych osobach czy kolejnym Słowie Bożym, które dawało mi coraz więcej światła. Szukałam też pomocy u spowiednika – zakonnika i innych kapłanów, zawsze z drżeniem i cichą nadzieją wybicia mi z głowy tego pomysłu. Ale stało się zupełnie inaczej.

Okazało się, że nie mam żadnych zobowiązań poza pracą, bo ja ciągle żyłam jakby w gotowości, jakby w oczekiwaniu na coś nowego. Nawet nie miałam abonamentu na telefon, żadnych kredytów itp. Z drugiej strony nie było mi tak wcale łatwo zostawić wygodne życie w stolicy, bardzo dobrą pracę w banku, podróże, grono wspaniałych przyjaciół i kochającą rodzinę. Widziałam też jasno, że moje powołanie nie jest tylko darem dla mnie, ale także dla tych, których zostawiłam w świecie, a którzy w sposób tajemniczy zostali dotknięci moim „Tak” dla Pana. Cieszyłam się widząc reakcje moich współpracowników w korporacji, przyjaciół czy bliskich. Było to jakby otwieranie okna w szarym życiu na Niebo i wieczność.

Cały okres rozeznawania i przygotowania do decyzji o rozpoczęciu przygody z Zakonem zajął mi około 9 miesięcy :). Rozpoczęłam swój staż w Święto Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny.

Wnioskuję z mojego doświadczenia, że powołanie dla mnie jest wyłączną inicjatywą Boga, Jego miłującym spojrzeniem na człowieka, jak na Maryję, aby ten mógł Mu z radością odpowiedzieć na Jego zaproszenie do nowego życia.

Kiedy piszę to świadectwo, jestem już drugi rok po ślubach czasowych, kilka dni temu jedna z sióstr podarowała mi modlitwę zawierzenia NMP, a jej fragment może być zakończeniem mojego świadectwa w duchu tajemnicy Zwiastowania:

„Najświętsza Dziewico Maryjo, naucz mnie trwać w Twoim Magnificat, w dziękczynieniu i uwielbieniu. Oddaję Ci moją osobę i moje życie, abym dzięki Tobie przyjęła światło Miłości Ojca i Duch Świętego, ten wybór, jakiego On dokonał wobec mnie jeszcze przed stworzeniem świata. To właśnie Ty mnie prowadzisz drogą ku Miłości.”

Dzisiaj kolejny raz mogą powtórzyć z radością – że tylko dzięki Bogu jestem zakonnicą!

Scroll to Top